Niedziela, 28. Kwiecień 2024

Dawid Tomala: Najpierw musiałem pomóc sobie, żeby móc pomagać innym

Sensacyjny złoty medalista z Tokio ? Dawid Tomala, zaszył się w spalskich lasach na czterotygodniowym zgrupowaniu, podczas którego korzystał m. in. z treningu hipoksji. ? Dla nas Spała jest idealnym miejscem przygotowań. Na miejscu mamy wszystko co potrzeba. Jest też wiele znakomitych tras treningowych w okolicy - mówi 32-letni chodziarz, drugi i ostatni Polak po Robercie Korzeniowskim, który zwyciężył na dystansie 50 km w igrzyskach olimpijskich.
Dawid Tomala trenuje w Spale

Czy po olimpijskim medalu znajduje Pan motywację do dalszej pracy?

Oczywiście, mam bardzo dużą motywację, tym bardziej, że teraz mam inne cele przed sobą. Skupiam się obecnie na nowym dystansie 35 km (dystans 50 km w Tokio był po raz ostatni przeprowadzany na igrzyskach olimpijskich - przyp. red.) i to jest dla mnie wyzwanie. Dystans jest szybszy, więc muszę się do niego przystosować. Ja się bardzo na to cieszę. O starcie w Tokio nie myślę już praktycznie, chyba że mi ktoś o tym przypomina, a dzieje się to prawie codzienne. Są różne telefony, spotkania, także w mediach społecznościowych ludzie nie dają mi zapomnieć o tym sukcesie.

Ale to przecież miłe?

Miłe, ale tez pracochłonne, bo wiąże się to z nowymi obowiązkami.

Można powiedzieć, że Pana życie zmieniło się diametralnie.

Oj tak. Przede wszystkim jest dużo atencji ze strony mediów. To jest coś zupełnie nowego, czego nie było wcześniej. Taka fajna lekcja dla mnie, bo tego też się uczę. Przede wszystkim mam teraz większe możliwości, żeby pomagać. Cieszę się, że udało się otworzyć moją fundację „ToMali Zwycięzcy” i już pierwsza pomoc poszła dla chorego chłopczyka Kacperka, który za niecałe dwa miesiące ma operację w Warszawie, więc super! Fundacja pracuje z funduszy zewnętrznych, więc musimy je pozyskiwać. Mam fajną ekipę, która się tym zajmuje. Teraz mam pewnie większą możliwość nawiązywania kontaktu z innymi fundacjami bądź organizacjami, które mogą pomóc np. uzyskać pomoc prawną. Bardzo się cieszę z tego powodu.

Widzę, że praca w Fundacji daje Panu dużo radości.

Pomaganie to coś, co zawsze chciałem robić, oprócz sportu. Najpierw jednak musiałem pomóc sam sobie, żeby móc pomagać innym. I ciężko pracowałem na swój sukces, nie tylko jeśli chodzi o treningi, ale też poza nim, żeby zarobić na to, aby móc przygotować się do igrzysk olimpijskich (D. Tomala pracował m. in. w szkole i na budowie – przyp. red.)

Dobro wraca, do Pana wrócił też złoty olimpijski medal, który za kwotę 280 tys. złotych został wylicytowany przez Roberta Lewandowskiego.

 Spotkaliśmy się z Robertem jakieś dwa tygodnie temu  w Warszawie w jego restauracji. Oddał mi medal, to była dla mnie ogromna niespodzianka. Z Robertem zawsze super mi się rozmawia, jakbyśmy nadawali na tych samych falach, jakbyśmy się znali całe życie. A znamy się przecież krótko. Super, że pomógł, nie tylko Kacperkowi, ale całej Fundacji bo taki zastrzyk gotówki na pewno przyda się innym podopiecznym. Także z Anią Lewandowską, która wspiera Wioski Dziecięce, nawiązaliśmy współpracę dla tego Stowarzyszenia.

Jak się Pan czuje w Spale po wielu dniach pobytu w pokoju hipoksyjnym?

Już rok nie byliśmy w Spale. Bardzo się cieszę, że teraz możemy korzystać tu z treningów hipoksji. Hipoksja jest czymś mega ważnym dla nas. Trzeba „budować krew” i zwiększać wydolność. Na początku hipoksja bardzo męczy, ale też wiemy, po co ona męczy i wiemy, jakie jest jej działanie. Robimy to po to, żeby później było lepiej. Dotąd często jeździliśmy w góry. W zeszłym roku korzystałem z treningu hipoksji w COS-ie w Zakopanem. Teraz mogę z tego korzystać w Spale, nie tylko ja, ale wszyscy sportowcy, dla których liczy się wytrzymałość, na pewno w tej grupie są maratończycy i chodziarze. Super sprawa. Czekaliśmy na to naprawdę z utęsknieniem. Dla nas Spała jest idealnym wręcz miejscem. Mamy tu multum tras, właściwie w każdą stronę, codziennie możemy iść na inna trasę. Niczego nam tu nie brakuje.

Spędził Pan prawie miesiąc na zgrupowaniu w naszym Ośrodku. Czy udało się Panu zrealizować wszystkie plany treningowe?

Założeniem naszym było to, żeby gdzieś osiąść na dłużej bo przez ostatnie pół roku byłem cały czas w rozjazdach po całej Polsce. Spędziłem też 1,5 miesiąca w Portugalii, wcześniej jeszcze, na przełomie listopada i grudnia miałem przeszkolenie w wojsku. Byłem zapraszany do szkół i ośrodków, sporo było tych podróży. Z radością wracamy do Spały. Moje pierwsze zawody były właśnie tutaj, w spalskiej hali w 2003 roku. Przyjeżdżam tu już 18 lat. Mamy do dyspozycji siłownie, basen, halę lekkoatletyczną, wiele tras. Rano decydujemy, którą wybierzemy trasę - na Tomaszów, Ciebłowice, Glinnik, Inowłódz, czy Królową Wolę.

Jakie ma Pan plany startowe na najbliższy sezon?

23 kwietnia wystartuję w Sulejówku w mistrzostwach Polski w chodzie na 20 km. W maju w Opolu wezmę udział w zawodach na dystansie 35 km. Na pewno docelową imprezą są mistrzostwa świata w amerykańskim Eugene w lipcu. Jak zdrowie pozwoli to trzy tygodnie po tych zawodach wystartuję w mistrzostwach Europy w Monachium.

Jak układa się Panu współpraca z trenerem - tatą?

Tato to najlepszy trener i już wiem, że nigdy go nie zmienię. Nie wyobrażam już sobie współpracyz nikim innym. Nie znam drugiego szkoleniowca, który tak bardzo by się poświecił dla zawodnika. Nie mówię tylko o sobie. Wiadomo, że mamy relacje ojciec - syn,  szczególną więź. Od kiedy pamiętam, on zawsze się bardzo stara dla zawodników. Nie znam drugiego takiego trenera, który tak dużo poświęca swej pracy i bardzo czerpie radość z tego, że zawodnik robi progres.

Czy wiadomo, ile w życiu kilometrów już Pan przeszedł na treningach i zawodach?

Robię około 150 - 200 km tygodniowo, więc na pewno obszedłem już ziemię dookoła po równiku, teraz robię drugą pętlę.

Czy ma Pan jeszcze czas na inne zainteresowania i pasje?

Mało jest tego wolnego czasu, ale na pewno moją pasją jest motoryzacja. Niebawem pojadę do Ustronia, gdzie spotkam się z mistrzem Europy Kajetanem Kajetanowiczem. Obiecał mi, że mnie poprzewozi i nagra jak wychodzę z samochodu i ucałuję matkę-ziemię. Tak mi się będą nogi trzęsły (śmiech). To na pewno będzie mega przeżycie. Lubię prędkość, jazdę na motocyklu, wycieczki w góry, nad jezioro, sporty wodne, czy jazdę na rowerze. Mój brat zresztą się specjalizuje się w akrobacjach na rowerze. Podziwiam go.

W rodzinie były tradycje sportowe?

Cała rodzina jest wysportowana, rodzice są po AWF-ie. Od kiedy pamiętam, w ogrodzie z wujkiem i z dziadkiem graliśmy w piłkę nożną i w koszykówkę, którą bardzo lubiłem, ale nie miałem możliwości, żeby się w tym kierunku rozwijać. Biegałem z tatą po łąkach i lasach, sprawiało mi to radość. Brałem udział w szkolnych biegach przełajowych. Któregoś dnia tato powiedział, że w miejscowości obok moich rodzinnych Bojszów, powstał Klub UKS Maraton Korzeniowski Bieruń, pod patronatem Roberta Korzeniowskiego. Zacząłem tam treningi. Początkowo chciałem biegać, ale tam biegacze byli na dość przeciętnym poziomie, za to chodziarze jeździli na mistrzostwa Polski. Wtedy mistrzostwa Polski były dla mnie jak teraz igrzyska olimpijskie, czyli spełnieniem największych marzeń. Moja pierwsza trenerka pani Katarzyna Śledziona powiedziała, żebym sobie spróbował trenować chód sportowy. Ta rywalizacja bardzo mnie korciła, to było coś co mnie do dziś chyba najbardziej motywuje. Dzięki trenerce, opanowałem technikę i zacząłem robić postępy. 

Na trasie na tak ciężkim dystansie pojawiają się kryzysy. Jak sobie z nimi radzić?

Na olimpijskich zawodach było mi bardzo ciężko. W momentach kryzysowych myśli się po prostu, żeby  dotrwać do końca, żeby przeczekać kryzys, którym może być np. ból brzucha. Taka postawa pomaga także w życiu. Sport buduje charakter. Podczas jednego treningu można mieć dosyć, pojawiają się chwile zwątpienia. My sportowcy trochę inaczej na to patrzymy. Wiemy, że te kryzysy są do przezwyciężenia.

Dziękuję za rozmowę. Życzę radości z pokonywania wszystkich „chodziarskich” kilometrów, które są przed Panem.

Rozmawiała Agata Grałek

Lista partnerów

Ilość wyświetleń: 1092