- Pani Mileno, jak przebiegają przygotowania do najważniejszej imprezy sezonu?
Cieszę się, że możemy trenować w COS-OPO w Spale; mamy tu znakomite warunki. Wraz z kadrą narodową łuczników przyjedziemy tu jeszcze na zgrupowanie tuż przed wylotem do Tokio. Nie ukrywam, że dwa lata temu byłam w głębokim kryzysie związanym z potrzebą przestawienia się na strzelanie z nowego typu łuków. Byłam pogubiona technicznie i brakowało mi tej radości z treningów. Właściwie musiałam przejść przyspieszony kurs strzelania na nowym amerykańskim modelu. Myślę jednak, że ten kryzys był potrzebny, by docenić to, co mam.
- Igrzyska zostały przełożone o rok, więc miała Pani więcej czasu na przygotowania.
Zgadza się. Starałam się dobrze treningowo wykorzystać ten dodatkowy rok. Jak wybuchła pandemia i wielu ludzi ruszyło do sklepów na zakupy, ja się martwiłam tym, że nie będę mogła strzelać. Pojechałam od razu do klubu po sprzęt, aby móc trenować w domu; strzelałam tam oczywiście z bliskiej odległości - 6, 8 metrów. Pojechałam też na dłuższy czas do domu moich rodziców, gdzie mama zagospodarowała mi miejsce do strzelania w piwnicy. Trzeba było sobie jakoś radzić. Zresztą wielu sportowców w czasie pandemii pokazało, że jesteśmy elastyczni i pomysłowi. Jak mamy określone cele, to jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo, żeby je osiągnąć. Wróciły dobre wyniki i radość ze strzelania.
- Zdobyła już Pani dwa olimpijskie medale, więc naturalnie pojawiają się oczekiwania na kolejny sukces w Tokio.
Na pewno będę chciała powalczyć o kolejny olimpijski medal. Trzeba realnie oceniać swoje możliwości. Aktualnie jestem w dobrej formie. Najważniejsze, żeby zdrowie dopisało. Ja na pewno dam z siebie wszystko, ale wiadomo, że w sporcie liczy się także łut szczęścia i dyspozycja dnia.
- Jak wyglądają Pani treningi na co dzień ?
- Jak jestem w domu, w Gorzowie Wielkopolskim, trenuję sześć dni w tygodniu. Niedziela jest dniem wolnym. Od poniedziałku do soboty mam treningi łucznicze, a we wtorki i czwartki podwójne treningi łucznicze. Dodatkowo trzy dni w tygodniu ćwiczę na siłowni z trenerem personalnym, co sobie bardzo chwalę.
- Czy łucznictwo to dla Pani sposób na życie?
- Można tak powiedzieć, choć zaczęłam dosyć późno strzelać bo miałam 23 lata. Kończyłam wówczas studia i chciałam iść w kierunku pracy zawodowej. Pojawiło się łucznictwo i całkiem „przemeblowało” moje życie. Od 2014 roku zajmuję się tylko łucznictwem. Bardzo cenię sobie to, jak bardzo poprzez sport rozwinęłam się jako człowiek oraz lepiej poznałam siebie.
- Czy są jakieś określone predyspozycje, które trzeba posiadać, aby móc trenować łucznictwo?
- Na swój pierwszy medal olimpijski pracowałam pięć lat. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o budowę ciała to mam dobre predyspozycje do łucznictwa; mam dosyć silną „górę” bo od szóstego roku życia chodzę o kulach, więc tak się naturalnie wzmacniam. Wydaje mi się, że w łucznictwie ważna jest konsekwencja, cierpliwość i powtarzalność. Doświadczenie też jest atutem. Dobry wzrok niekoniecznie jest niezbędny, co pokazał mistrz paraolimpijski z Londynu, który ma dość dużą wadę wzroku.
- W jakich kategoriach na igrzyskach olimpijskich startują łucznicy?
Na igrzyskach paraolimpijskich startują łucznicy klasyczni, strzelający z 70 metrów i łucznicy „bloczkowi”, oddający strzały z 50 metrów; są to też różne rodzaje łuków. Dodatkowo na paraolimpiadzie występuje kategoria W1 dla zawodników, którzy mają porażenie czterokończynowe. Posiadają oni inne tarcze i inaczej skonstruowane łuki. Czasami potrzebują pomocy w założeniu strzały bo nie są w stanie tego sami zrobić. Na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie były też dwie kategorie w łucznictwie klasycznym: W2 dla osób, które strzelały na wózkach inwalidzkich i kategoria osób stojących, w której ja strzelałam samodzielnie bądź z podpórką. Ja akurat strzelałam z krzesełka. Od Igrzysk w Rio de Janeiro obie te grupy zostały połączone, więc tak naprawdę niezależnie, czy osoba siedzi na wózku, czy stoi samodzielnie, czy z podpórką, to jesteśmy w jednej grupie i wszyscy strzelamy razem.
- Czy warto trenować łucznictwo? Jakby Pani zachęciła osoby niepełnosprawne to tej aktywności?
- Bardzo polecam każdą aktywność fizyczną, którą jesteśmy w stanie wykonać. Oczywiście łucznictwo jest najbliższe memu sercu. Jest to bardzo dobry sport dla osób niepełnosprawnych, bo można obejść wiele ograniczeń. Spotkałam się nawet z łucznikami bez rąk, którzy strzelają posługując się nogami. Z łuku strzelają też osoby niewidome. Fajne jest to, że można znaleźć swoją pasję, spotkać się z innymi zawodnikami, co pozwala oderwać się od swoich problemów.
- Wracając do igrzysk paraolimpijskich, to musiało być duże przeżycie?
- Oczywiście. Atmosfera igrzysk jest niesamowita. Przyjeżdżają ludzie z całego świata w jednym celu, do którego przygotowują się wiele lat. Różnorodność kultur i dyscyplin jest ogromna. Ja bardzo lubię w igrzyskach to, że niczym nie muszę się tam przejmować. My sportowcy jesteśmy „zaprogramowani” tylko i wyłącznie na start, a cała otoczka jest zabezpieczona. Do Londynu pojechałam jako osoba, która dopiero się uczy strzelać i zdobywa doświadczenie, a skończyło się medalem. Na igrzyskach w Rio były już pewne oczekiwania, pojawiła się presja, którą sama na siebie nałożyłam. To spowodowało, że byłam bardziej zmęczona psychicznie, nie umiałam się tak do końca „wyluzować . Teraz mam poczucie większego spokoju. Wiadomo, że zawsze idzie się „na maksa”, ale ważne jest też, żeby umieć się tym startem cieszyć, zachować spokój i mieć świadomość, że duże doświadczenie daje przewagę. Zazwyczaj na paraolimpiadzie jest trochę czasu na zwiedzanie, choć w Tokio najprawdopodobniej nie będzie takiej możliwości. Zresztą wszystkim sportowcom zależy na tym, żeby na turnieju zajść jak najdalej, co oznacza mniej czasu na dodatkowe atrakcje.
- Dziękujemy bardzo za rozmowę i mocno trzymamy kciuki za Panią i całą Kadrę Polski!
Rozmawiała Agata Grałek
Trener kadry łuczników - Ryszard Olejnik